- Słyszy mnie pani? Halo!!!- piskliwy, kobiecy głos jak haczyk ze
spławikiem wyciągał ją na powierzchnię rzeczywistości- Budzi się- oznajmił po
chwili.
Anna powoli wracała do żywych.
Czuła przeraźliwy ból w prawej nodze, ale nie mogła odnaleźć w sobie energii
do tak prostej czynności jak otwarcie oczu. Powieki jej ciążyły. Chciała z
powrotem uciec w tą nicość z jakiej ją wyrywano siłą. Wszystkie dźwięki
dochodziły do niej z oddali- pospieszne kroki, szelest celofanu, pisk kółek na
korytarzu. Ktoś pochylał się nad nią. Poczuła oddech na policzku i ciepło
czyjegoś ciała. Wspomnienie jak krótki kadr filmu- samochód, alkohol, jacyś
ludzie, kolorowe światła, krzyki... a potem pustka. Aż do teraz.
-Ania! Wstawaj! Dosyć spania-
znajomy głos załamywał się pod wpływem emocji.
Znajomy głos...Gosia? Gosia!
Ogarnęło ją przerażenie. Gdzie jest? Co się stało? Pamiętała tylko te krzyki i
ból... Powoli, z wielkim trudem lekko uchyliła powieki. Ostre,
jarzeniowe światło wdarło się do wnętrza źrenic. Zobaczyła zamazany obraz lampy
na suficie. Świadomość powoli wracała do niej razem z pamięcią...samochód
jadący z naprzeciwka...wypadek...migoczące światła karetki. Boże!!!!! Co jej
jest? Czy...czy będzie mogła chodzić? Przeszył ją zimny dreszcz. Po chwili
w pełni przytomna wpatrywała się jak zahipnotyzowana w swoje dłonie i stopy
odznaczające się pod prześcieradłem, nie widząc niczego ani nikogo dookoła. Są!
Próbowała nimi poruszać. Ręka, noga- prawa, lewa... Co za ulga. Dziękowała Bogu za uczucie bólu i władzy nad ciałem.
-Kochanie. Spałaś całą dobę.
Mieliśmy wypadek! Pamiętasz cokolwiek?- Gosia siedziała na krześle obok łóżka.
Ania dostrzegła, że ma rękę na temblaku. Zmartwiła się.
- Co ci jest?- wskazała
palcem na gips . Spierzchnięte usta utrudniały mówienie.
- Spokojnie. To tylko złamane
przedramię- uśmiechnęła się smutno przyjaciółka. Po narcystycznym zachowaniu nie było ani śladu- Doktor powiedział, że wszyscy
mieliśmy ogromne szczęście. Ty, ja, Dawid- złapała jej dłoń w delikatnym
uścisku- Muszę już iść. Za jakiś czas będziesz miała obchód, ale wrócę do ciebie.
Po chwili zrobiło się
małe zamieszanie. Anna dostrzegła tuż za dzwiami uśmiechniętą siostrę, rozmawiającą z lekarzem mamę, ojca który pod maską pozornej
obojętności ukrywał wzruszenie. Jarek, Wiola i Adam machali do niej zza jego
pleców. Posłała im wszystkim uśmiech. Tylko w taki sposób mogła podziękować im
za obecność. Wszystkie ważne osoby były przy niej w tej trudnej
chwili...Wszystkie?!?
-Gosiu....a Artur? Wie o wypadku?
Jest tutaj?
Ta zatrzymała się na chwilę,
nie odwracając się jednak w jej stronę.
- Wie. -odpowiedziała sucho-
Dzwoniłam do niego. Nie mógł jednak przyjechać, bo ma ważne spotkanie z
klientem w Szczyrku. Prosił, abyś do niego zadzwoniła gdy będziesz już w stanie
rozmawiać.
Po tych słowach jeszcze
szybciej skierowała się w stronę drzwi,
przez które wszedł lekarz z całą świtą pielęgniarek.
...
"Abonent chwilowo niedostępny, proszę zadzwonić
później"- syntetyczny głos po drugiej stronie słuchawki denerwował
niemiłosiernie. Anna siedziała w szpitalnej
kawiarni, czekając na wiecznie spóźniającą się Wiolę. Pomieszczenie było dosyć
małe- posiadało zaledwie kilka stolików, przy których siedzieli ubrani w piżamy
i szlafroki pacjenci z rodzinami. W lokalu panował zaduch wynikający zapewne z
tego, że temperatura za oknem dobijała do 28 stopni Celcjusza, a wentylator na
suficie pełnił rolę zakurzonego rekwizytu. Menu jeszcze z czasów PRL-u zostało wzbogacone o prozdrowotny
koktajl jogurtowy z nasionami chia i całkowicie niezdrowe muffinki. Takim właśnie rarytasem raczyła się para siedząca obok
Anny- kobieta w różowych kapciach rodem z targowiska i poliestrowej piżamie z
wielkim napisem "Princess" trzymana za rękę przez przystojnego
młodzieńca. Ten relacjonował przebieg remontu w ich wspólnym
mieszkaniu.
- Wziąłem zaliczkę od szefa.- cieszył się- Jak wrócisz to nie
poznasz chaty. Jest zajebiście!
-Stać nas na to?- martwiła się
jego rozmówczyni- Wiesz, że nie będę przyjmować klientek jeszcze przez miesiąc.
-O nic się nie bój-
uspokajał- Zakład przynosi coraz większe dochody. Moja w tym głowa. Ty masz
tylko zdrowieć i szybko wracać do domu.- mówiąc to patrzył na nią spojrzeniem
zakochanego szczeniaka.
-Księżniczki życie na kredycie-
zaśmiała się w duchu Anna tłumiąc niechciane emocje.
Było jednak w tej parze coś takiego, co sprawiło, że zaczęła czuć się nieswojo siedząc sama przy dwuosobowym
stoliku- Gdzie do cholery jest ta Wiola!!!- syknęła do siebie w momencie, gdy
ta wparowała do ciasnego pomieszczenia krokiem królowej roztaczając wokół
siebie zapach Black Opium YSL i aurę światowego życia.
-Kochanie, jestem!- przyjaciółka zignorowała
prawo do spokoju ozdrowieńców krzycząc już od progu kawiarni- Musiałam
wejść na Moliera. Po prostu MU-SIA-ŁAM.- tarabaniła się pomiędzy stolikami
obładowana czerwonymi torbami z logo najbardziej luksusowego adresu odzieżowego
w mieście.
-Oj. Przepraszam pana najmocniej.-
starszy pan siedzący przy stoliku z żoną i wnukami został jedną z nich pacnięty
w głowę.
-Cześć piękna. Nic się nie stało.-
Annie od razu poprawił się humor na widok przyjaciółki - I tak nigdzie dzisiaj się stąd nie ruszę. Cieszę się, że cię widzę- Ekspresyjny
sposób bycia Wioletty wymiatał z jej głowy wszystkie problemy w tempie natychmiastowym.
-Byłam na małych zakupach.- przyjaciółka
doszła w końcu do stolika- Postanowiłam sprawić ci coś fajnego, bo jesteś taka
biedna. Chora. Oj!- pogłaskała ją po głowie macierzyńskim gestem- Sobie też przy
okazji kupiłam parę rzeczy.- z marnym skutkiem próbowała ułożyć siedem toreb na
krzesełku, blacie, podłodze- jednakże te zaczęły przewracać się i spadać.
Zrobiło się małe zamieszanie, które po chwili zostało opanowane.
Wiola podeszła do kontuaru po kawę i całą tackę muffinek. Należała do pań o
lekko zaokrąglonych kształtach, wiecznie
"dbających o linię", tyle że w jej przypadku ta dbałość
ograniczała się jedynie do narzekania na to że się za dużo zjadło i umawiania na
kolejne zabiegi liposukcji.
-Wyglądają smakowicie- rzekła
siedząc nad talerzykiem pełnym babeczek-złapała jedną z nich swoją
wymanikiurowaną dłonią z niezmienną od
lat, ostrą czerwienią na paznokciach- Takie jak lubię, z czekoladowym nadzieniem.- Powiedz mi jak
się czujesz. Kiedy w końcu wychodzisz?- zapytała.
- Lekarz powiedział, że już jutro może mnie wypisze. Wariuję
tutaj. Chcę do domu!
-Jedz. Humor od razu ci się poprawi.- podsunęła jej pod nos talerzyk
pałaszując kolejne ciastko w ekspresowym tempie- Tutaj z pewnością fatalnie cię
karmią.- wskazała ręką na jedną z toreb- Przywiozłam ci obiady w pudełkach,
bezy i koktajle witaminowe.
Wioletta potrafiła dbać o bliskich jak nikt inny. Wiodąc hedonistyczny żywot na koszt kolejnego męża hołdowała zasadzie dzielenia się zdobycznymi,
łatwymi pieniędzmi. Anna nie pozostawała jej dłużna. Od samego początku znajomości
wymieniały się prezentami okazując sobie wsparcie w taki sposób w jaki
najlepiej potrafiły.
-W tej torbie masz nową piżamkę i zestaw mydełek.- z racji
zajętych kawą i ciastkiem rąk czubek jej nosa powędrował w kierunku największej
z nich.- Jak miło kupować cokolwiek w rozmiarze 36.- westchnęła ciężko- nawet
jeżeli nie dla siebie…
-Dziękuję, przyda mi się zmiana garderoby.…a co do wyglądu- nie
przesadzaj. Rakieta z ciebie.- Anna spojrzała na kobietę z niekłamanym podziwem.
Idealnie proste włosy, pełne usta, duży biust, ciuchy z najnowszej kolekcji
luksusowych domów mody i wrodzony wdzięk, którego nie można nabyć za żadne pieniądze
sprawiały że czterdziestodwulatka prezentowała się doskonale. Rozmowa zeszła na
tematy prywatne. Przyjaciółka powiedziała Wioli o tęsknocie za Arturem.
- Powinnaś go olać. To palant.- ta bardzo krótko go podsumowała
-Ale on naprawdę nie może przyjechać. Ma ciąg szkoleń i rozmów z
klientami w różnych częściach Polski.- Anna próbowała tłumaczyć zachowanie narzeczonego. Z marnym skutkiem
-Jaaasne. Ha Ha Ha.- przyjaciółka zaśmiała się ironicznie- Stać
cię na kogoś, kto o ciebie zadba w takim momencie jak ten. Który już dzień jesteś
w szpitalu? Hę?- w jej oczach pojawił się zimny błysk- Ten egoistyczny dupek ani
razu cię nie odwiedził.
Ania dotknęła pierścionka z brylantem i przekręciła go nerwowym
ruchem. Ma z tego zrezygnować- ze stabilizacji, planów i uporządkowanego życia?
-Wasz związek nie ma kompletnie żadnego sensu.- Wiola dostrzegła ten gest- Życiem
trzeba się cieszyć, a ten idiota dostarcza ci tylko zmartwień. - Koleżanka otworzyła usta i zamknęła oczy jakby mówienie
sprawiało jej trud.- Zresztą…może kiedyś sama przekonasz się o tym jaki on jest...oby nie za
późno.- jej wzrok zawiesił się na pustym papierku po ciastku- Proszę…zmieńmy
temat. Nie powinnaś się teraz stresować- mówiąc to zaczęła wyciągać swoje
skarby z toreb- buty, kosmetyki, staniki i majteczki z metkami. Ludzie zaczęli im
się bacznie przyglądać.
- Spójrz jaki namiot- powiedziała wyraźnie już rozpogodzona rozciągając
różowe figi ponad głowami- swoją, Ani i wszystkich klientów- Oj, jak ja ci
zazdroszczę figury- westchnęła
Reszta czasu upłynęła na rozmowie o najnowszych trendach,
zauroczeniu Jarosława nowym facetem i wakacyjnych planach wyjazdu na Goa.
Mniej więcej po godzinie Wiola oznajmiła, że zrobi krótki wypad na pobliską pocztę
- Kochana! Nie będzie mnie dosłownie 20 minut. Poczekasz?
-Pewnie!- Anna zgodziła się z ochotą- ryzyko że koleżankę ogarnie na
poczcie szał nabywania i wsiąknie było
minimalne. Co tam mogła kupić? Znaczki? Pocztówki?- Poczekam, zamówię sobie
jeszcze jedną herbatę. Biegnij.
Nie chciała wracać na szpitalną salę. Jej sąsiadka- jęcząca i narzekająca
starsza pani- zdążyła już podzielić się z nią historią swojego życia od czasów
zamierzchłego dzieciństwa, mrożącym krew
w żyłach wspomnieniem przebiegu narodzin najmłodszego wnuka, cierpieniem
podczas ataku rwy kulszowej i problemem z sąsiadką z parteru
-"Złociutka- cały dzień słychać tylko bum bum bum."
Anna nie chcąc wiedzieć jakie "bum bum bum" starsza pani miała na
myśli, piła kolejną (tego dnia już piętnastą) herbatę w kawiarni. Przeglądając
pismo dla kobiet czekała na przyjaciółkę. Ta jak zwykle się spóźniała- minęło
już pół godziny od czasu gdy tanecznym krokiem opuściła mury szpitala.
Chcąc zadzwonić do przyjaciółki złapała za telefon jednak impulsywnie nacisnęła wybierany już parokrotnie numer Artura. Znów niedostępny! Poczuła złość. Rozmawiała z nim tego wieczora, gdy przebudziła się po wypadku. Obiecywał, że jak tylko będzie mógł, to zrekompensuje jej tą nieobecność. Żalił się na klienta- palanta. Tłumaczył, że jako szef grupy ludzi z którą pracował nad jego pozyskaniem musi doprowadzić sprawę do końca. Mówił coś o odpowiedzialności za podwładnych. Prosił o wyrozumiałość. Przepraszał.
-Dziubku... Przecież wiesz, że
praca jest dla mnie ważna. Rozmawiałem z Gosią gdy jeszcze spałaś- poza
stłuczeniem nic ci nie jest. Odbijemy to sobie jak już się lepiej poczujesz.- Artur miał skłonność do monologów- Zapraszam na mały wypad do Hiszpanii- kusił. Czy mój dziubek jest na mnie
bardzo zły?- jego głos zabrzmiał nagle tak jakby słowa wypowiadał dziesięcioletni
chłopiec.
-Nie kochanie. Było mi przykro,
ale rozumiem cię.- Anna nie kłamała. Rzeczywiście go rozumiała. Wiedziała na co
się pisze wchodząc w związek z pracoholikiem.
-Super.- Artur momentalnie
zaczął brzmieć jak dorosły facet- ty zawsze mnie rozumiesz. Kocham cię za to…
no i nie tylko za to.- zaśmiał się rubasznie.
-O! A za co jeszcze?- humor
kobiety wyraźnie poprawił się po tych zapewnieniach- Powiesz mi?- zapytała kokieteryjnie
wiedząc co usłyszy w odpowiedzi.
-Nooo... za charakter, urodę, dobre
serduszko i ….hmm….-tembr jego głosu nieznacznie się obniżył- za twoje
sterczące cycki, kształtny tyłeczek i za to jak rozkosznie jęczysz gdy...-
mężczyzna najwyraźniej nie przejmował się już problemami związanymi z pracą.
Tak. Artur był najbardziej męskim facetem z jakim kiedykolwiek
uprawiała sex. Trudno więc nie jęczeć podczas intymnej z nim sytuacji. Przypomniała sobie ich
pierwszy raz. Po długim okresie randkowania wracali z wesela jej znajomej z
liceum. Przed nimi było jeszcze jakieś sto kilometrów trasy. Patrzyła kątem oka jak pomimo zmęczenia sprawnie i zdecydowanie prowadził samochód, na
jego męskie dłonie, masywne uda, usta oświetlane światłem kontrolek, twarz
tonącą w półmroku z silnie zarysowaną linią szczęki. Poczuła, że nie chce już dłużej
czekać, nawet minuty! Chciała go posmakować, poczuć w sobie, odpłynąć… On- z
racji tego, że postanowił kierować- był trzeźwy. Ona natomiast
pijana i może to alkohol sprawił, że poprosiła go o postój w przydrożnym lesie.
Pamiętała, jego śmiech. Lekko oszołomiony rozwojem sytuacji patrzył na nią jak chwiejąc się na leśnej alejce próbowała nieudolnie ściągnąć sukienkę. Gdy chwilę później, ubrana w same szpilki, opierając
się o maskę samochodu zapraszającym gestem rozchylała przed nim uda- już się nie śmiał...
A teraz znów ma wyłączony
telefon. On zawsze wyłącza telefon, gdy pracuje. Trudno.
Anna spojrzała w stronę kontuaru. Nabrała ochoty
na jeszcze jedną latte i jagodziankę. Były tak pyszne, że w drodze do pracy
będzie tu po nie wpadać. Po chwili patrząc na nadjedzone już ciastko na
talerzyku, poczuła dojmującą tęsknotę i smutek. Tęskniła nie tylko za swoim
mężczyzną, ale też za czymś nieokreślonym- czymś co wypełniłoby pustkę której
nie zapełniły zapewnienia o miłości, drogie wino i garderoba za parędziesiąt
tysięcy. Tak- Wioletta się nie myliła! Anna nabrała pewności, że pomimo wszystkich wyjaśnień jakimi ją uraczył,
powinien z nią tu być. On, albo ktoś kto na to zasługuje. Boże! Czy widok
ciastka zrobionego z mąki i jagód mógł wywołać takie emocje? Zdała sobie
sprawę, że widok nie- tylko fakt że musi je zjeść w szpitalnej kantynie bez obecności
Artura na krześle obok. Stres, wypadek, słowa przyjaciółki, świadomość, że w przeciągu sekundy
mogła stracić życie- tłumione emocje, wybuchły nagle jak nakłuty szpilką
balonik. Już nie działały powtarzane jak zaklęcia logiczne argumenty w które
usilnie starała się wierzyć. Odwróciła twarz do ściany i pozwoliła łzom płynąć.
- Przepraszam. Czy mogę jakoś
pomóc?- Anna usłyszała za swoimi plecami łagodny męski głos. Po chwili kątem
oka ujrzała wyciągniętą w jej stronę rękę trzymającą chusteczkę higieniczną.
-Dziękuję- wyraźnie speszona odwróciła głowę w
stronę rozmówcy- przyda się. Niedawny właściciel chusteczki był bardzo
przystojnym mężczyzną- dobrze zbudowanym szatynem o orzechowych oczach i orlim
nosie. Miał na sobie biały lekarski kitel. Jego spojrzenie wyrażało troskę.
- Przepraszam. Nigdy mi się to nie zdarza…płakać przy obcych. Jest
mi strasznie głupio- próbowała tłumaczyć żenujące w swoim mniemaniu
zachowanie- Miałam wypadek…już jest ok.- po tych słowach głośno wydmuchała
nos, a potem wytarła oczy.
-Fatalna kolejność- pomyślała- Co ja robię?!- bliskość tego mężczyzny wyzwalała w niej pozornie przepracowaną nieśmiałość i niezdarność.
-Nie wygląda pani na kogoś u kogo wszystko jest ok- mężczyzna zmartwił się-
ale skoro pani tak twierdzi, to muszę uwierzyć.
Po tych słowach Anna uświadomiła sobie, że
rzeczywiście wyglądała bardzo „nie- ok”. Miała podkrążone oczy, pomiętą piżamę w
misie, włosy niedbale spięte frotką sterczące
na czubku głowy jak antena, na buzi czerwone plamy od płaczu. Zdecydowanie nie
przypominała siebie samej z lepszych czasów- tej wspaniałej Anny w idealnym
makijażu, seksownej kreacji, skropionej najlepszymi perfumami za
którą oglądali się wszyscy faceci. Uśmiechnęła się do niego, bo tylko taka reakcja przyszła jej do głowy.
-Od razu lepiej- ucieszył się mężczyzna- Taka ładna kobieta nie powinna płakać w miejscach publicznych- w jego ustach nawet taki banał brzmiał jak wyszukany komplement.
-Dziękuję. Obiecuję że od dziś będę to robić w samotności i tylko na ckliwych filmach.- Anna odwzajemniła jego uśmiech wyraźnie podbudowana. Jeszcze raz wytarła nos, ale niesmiałość po raz kolejny wylazła jak lis z jamy i nie wiedzieć czemu kobieta wyciągnęła w jego stronę w nieporadnym geście bardzo już zużytą chusteczkę.
- Nie sądzę, aby była mi do czegokolwiek potrzebna.- jego twarz się rozpromieniła- Może ją sobie pani zatrzymać.- kąciki jego ust drgały jakby ich właściciel z trudem próbował opanować śmiech.
-No tak. Gapa ze mnie.- posłała mu rozbawione spojrzenie chowając do kieszeni szlafroka wymięty kawałek papieru.- Nawet mi już się nie przyda...panie Miłoszu- powiedziała zerkając wcześniej na przyczepioną do jego fartucha plakietkę z imieniem i nazwiskiem. "Miłosz Jurczyk. Chirurg- ortopeda".
Mężczyzna otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak w tym momencie ich spojrzenia się spotkały. Elektryzujący impuls przebiegł pomiędzy źrenicami zielonych i orzechowych oczu. Ta nanosekunda, która w dziejach ludzkości niezliczoną ilość razy rozpoczynała wielkie historie miłosne i jeszcze większe dramaty była teraz ich własnym czasem- oderwanym od przestrzeni wokół, ludzi, słów i dźwięków. Wtem kobiecy głos wyrwał ich z tego hermetycznego świata.
-Panie doktorze, jest pan pilnie proszony na SOR.- informowała zniecierpliwiona pielęgniarka stojąca przy wejściu do kawiarni- Wypadek. Bus szkolny. Doktor Albrecht potrzebuje wsparcia.
Mężczyzna wstał i machinalnie pobiegł w kierunku wyjścia. Po paru krokach przystanął i spojrzał na Annę. Wyglądał na kogoś, kto szuka odpowiednich słów w myślach. Powiedział jednach coś, co sprawiło, że kobieta poczuła lekkie ukłucie w sercu.
-Do widzenia. Miło było panią poznać- po tych słowach wybiegł z pomieszczenia, rzucając jej przy drzwiach ostatnie spojrzenie.
-Nawet nie wiesz jak mam na imię- pomyślała kobieta wpatrując się w opustoszałą po nim przestrzeń.
cdn.
Komentarze
Prześlij komentarz