Czerwcowy, ciepły, piątkowy wieczór. Anna siedziała na parapecie i wpatrywała się w miasto. Z perspektywy dwudziestego trzeciego piętra wszystko było tak mało znaczące- samochody jak kolorowe punkty zmierzały skądś tam dokądś. Ludzkie głowy przypominały poruszane wiatrem ziarenka piasku. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi nadając niebu kolor purpury. Miasto powoli szykowało się do snu lub dobrej zabawy. Nagle z odrętwienia wyrwał ją dzwonek komórki.


- Psiakrew- wycedziła przez zęby- Kto może dzwonić do mnie o tej porze?

Leniwie wstała i poszła w kierunku sypialni mieszczącej się po drugiej stronie apartamentu. Przeszła przez wielki salon ozdobiony przywiezionymi z Chin wazami, wykładany marmurem przedpokój. Dźwięk dobiegał z garderoby. Nie ustawał. Dzwoniący musiał być bardzo upartym człowiekiem. Telefon leżał pomiędzy szpilkami od Manolo a ciśniętą w kąt sukienką koktajlową.

-Cześć, co robisz? Nudzisz się?- wesoły szczebiot Gosi był ostatnią rzeczą jaką chciała usłyszeć tego wieczora.

-Cześć. Jestem w domu...ja....- zająknęła się. Gosia to jej "przyjaciółka" i szefowa jednocześnie.

-W domu?! To super!!! Będę u ciebie za pół godziny. Dziś impreza firmowa Dawida i pomyślałam, że pójdziesz ze mną...bo pójdziesz prawda? Wiesz jakie to dla mnie ważne. Plissssssss...- błagalny ton kobiety kazał jej odpowiedzieć krótko:

- Tak. Oczywiście.

-Kochana jesteś! Przyjadę, zrobimy sobie parę dobrych drinków i siebie na bóstwo. Może kogoś poznasz. U Dawida w firmie same ciasteczka- nieumiejętnie kusiła  rozentuzjazmowana rozmówczyni- Pa, pa.

-Pa, pa. Do zobaczenia- odpowiedziała Ania. 

Kolejny właściciel kutasa- ostatnia rzecz jakiej mi potrzeba- pomyślała naciskając czerwoną słuchawkę- Przed godziną jeden z ich posiadaczy- Artur- zrywał ze mnie suknię w garderobie. Pójdę, wypiję parę koktajli. To nie będzie trwało długo.

Podeszła do barku wyposażonego w najlepsze alkohole przywiezione z różnych stron świata przez nią i liczne grono znajomych. Ci dobrze wiedzieli jakie prezenty lubi najbardziej. Miała w swoim zbiorze podarowany przez Jarka (podstarzałego Piotrusia Pana) Henessy Cognac Ellipse, szampana z kolekcji Kruga-Clos D'Ambonnay z Reims- prezent od Wioli (ekspresyjnej fanki botoksu i kolejnych mężów), butelkę unikalngo Absolutu Crystal za którą mogłaby sobie kupić kolejną torebkę od Lauboutina. I wiele wiele innych- równie luksusowych. 

Tak! Ten wieczór na pewno będzie należał do udanych- uśmiechnęła się do siebie nalewając czystą wódkę do wypełnionej po brzegi lodem szklanki. Poczuła przypływ energii i chęci do działania. Już nie czuła znudzenia tylko adrenalinę.
Pobiegła do łazienki, aby wykorzystać czas do przyjazdu koleżanki. Myślała o Gosi. Jej przyjaciółka- o ile to słowo w ogóle pasowało do płytkiej relacji jaką była ich znajomość- była dosyć specyficzną osobą. To chodząca nerwica, zapatrzona w czubek własnego nosa bomba emocjonalna, która w nanosekundzie potrafiła zmieść z powierzchni ziemi najbardziej doświadczonych w bojach zawodników. Atrakcyjna szatynka z ciałem wyrzeźbionym na siłowni o urodzie Milli Kunis. Wychowana przez nianię panna z dobrego domu. Jej rodzice robili karierę. Ojciec- kardiolog nie miał zbyt wiele czasu dla córki i jej młodszego brata Adama. Bywał w domu w przerwach pomiędzy częstymi sympozjami i jeszcze częstszymi romansami. Matka- egzaltowana pani profesor wydziału chemii uciekała przed światem i mężem, który w dalszym ciągu był całym jej światem do labolatorium. Rodzice zapewnili córce wszystko- opłacili studia, kupili mieszkanie, wyłożyli pieniądze na pierwszy biznes, który nie wypalił- sklep z orientalnymi przyprawami, potem na kolejny i kolejny. Dziś Gosia współprowadziła agencję reklamową. Drugim właścicielem był Adam. Taki wymóg rodziców, którzy już dawno temu zrozumieli, że z niej taka businesswoman jak z zakonnicy skandalistka. Adam całe szczęście miał głowę do interesów, co pozwalało Gosi "pracować" czyli bywać w firmie o nieokreślonych porach, chodzić na imprezy branżowe i wydawać ciężko zarobione przez spokojnego, ambitnego brata i jego zespół  (w skład którego wchodziła także Ania) pieniądze. Tak...rodzice zapewnili Gosi wszystko...prawie wszystko.


Ania dopiła drinka, kolejna porcja czystej rozlała się pomiędzy kryształowe kawałki lodu. Nałożyła na buzię maseczkę Uguisu. Uguisu to nic innego jak kupa słowika japońskiego- specyfik bardzo drogi, pożądany przez największe elegantki na świecie. Nagle- gdy leżała w wannie i piękniała z sekundy na sekundę- do łazienki wpadła Gosia wprawiając ją w lekką konsternację. Ania znów zapomniała zamknąć drzwi wejściowe. Zapomniała też o tym, że dała przyjaciółce kod do domofonu. 


-Kochana- widzę, że sumiennie przygotowujesz się do imprezy. Drineczki, buteleczka, domowe SPA- krzyknęła przyjaciółka entuzjastycznie.

-Taaak...i kupę na twarzy- ze śmiechem odpowiedziała jej Ania.

- Ona moja droga, w tych czasach ma najwyższą cenę- mrugnęła okiem Gosia, po czym odwróciła się na pięcie i poszła w stronę barku w salonie.

- To prawda. Niestety...- westchnęła sama do siebie Ania.



Była godzina 21.00.

-Dziś będzie fajnie. Wiem to na sto procent- pomyślała Ania



Nie wiedziała jednak jednego. Tego, że o 01.45 obydwie będą umierać w mknącej do szpitala na sygnale karetce.


cdn.


























































































































































































































Komentarze